niedziela, 18 grudnia 2016

Pracownicy Roku

Tak mu się spieszyło, że aż się lekko wykoleił
Długo nas nie było na blogu. Czas intensywnie leciał, codziennie wstawało słońce, mieliśmy zadania do wykonania, potem wieczór i noc, a potem wszystko od początku. Od pięknej, złotej jesieni, ostatnich promyków ogrzewających twarz, przez deszcz i śnieg przeszliśmy do bliżej nieokreślonego meteorologicznie grudnia. Ostatnie wczesne popołudnia na balkonie, a potem już tylko złudne promienie słońca oglądane przez szybę. Nasz żółw korzystał z każdej tej chwili, codziennie wciągając nas w sobie tylko znane gadzie rytuały. 
Miałam też okazję obserwować jak moi dwaj mężczyźni dogadują się, gdy są częściej tylko we dwoje w domu. Ostanie miesiące bowiem nasz żółw spędzał pomagając Andrzejowi pracować z domu. Wspaniale było rzucać co jakiś czas okiem na mmsy zawierające coraz to nowe sposoby na to, jakby tu zwrócić na siebie uwagę pracującego mężczyzny.
Najlepszy przyjaciel Twojej pięty
Czy chodzić, tupiąc cały czas po kuchni, czy kręcąc się wokół stóp, czy jawnie podgryzać pogrążonego w skupieniu Właściciela siedzącego przy laptopie. Zawsze istniało niebezpieczeństwo, że w najmniej oczekiwanym momencie Majek dopnie swego i zatopi paszczę w palcu Andrzeja podczas oczywiście kluczowych negocjacji z bardzo ważnymi ludźmi. I trzeba się tu zastanowić, co by owym ważnym ludziom powiedzieć w takiej chwili. Co można poważnego odpowiedzieć na stwierdzenie, że to syknięcie z bólu i małe przekleństwo to oczywiście nie reakcja na ustalane warunki, a chęć oderwania od siebie żółwia, któremu coś padło na mózg i postanowił pokazać, że jest ważniejszy. Na szczęście nie było okazji do tłumaczeń.
Być przytulonym w piętę = bezcenne
Kto poważny przecież hoduje żółwia :-) 

Majek miał lepsze dni, kiedy po prostu zajmował się sam sobą, oraz ewidentnie te gorsze, kiedy bardzo potrzebował być z Andrzejem. Nie opuszczał ani na chwilę jego miejsca pracy, a nawet poziomu stołu z laptopem. Czasem był prawdziwym przyjacielem, który po prostu siedział przytulony do stóp, wpatrzony w mojego męża. Najczęściej po takich kilku godzinach wychodził do korytarza, chował się za butami i obserwował go z ukrycia, żeby następnie wrócić po chwili i znowu skupić na sobie uwagę. Lubił też siedzieć pod kaloryferem w tym samym pomieszczeniu i zasypiać tam w oczekiwaniu na jakiś ruch, albo skrobać w róg ściany stwarzając pozory ścigającego Cię ducha bądź innej złej istoty. Swoją drogą boję się, że gdyby takowa nas atakowała i skrobała w podobny sposób pod łóżkiem czy w ścianę, to pewnie nawet byśmy nie zauważyli i dali się zamordować. Kwestia przyzwyczajenia.
Co się gapisz ludzie tu pracują!
Moje powroty, kiedy mieliśmy jeszcze lepszą od obecnej pogodę, też były radosnymi chwilami. Teraz nie ma dnia, żebym wracała przed zachodem słońca, więc Majek najczęściej śpi już gdzieś skulony lub jest w terrarium. Ewentualnie chowa się za torbami treningowymi, żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli go zabrać na wieczorny trening.
Jak to tak bez żółwia na siłownię???

 Już widzę naszego małego - dużego żółwia jak biegnie przez salę do crossfitu kiwając na wszystkich, żeby schować się pomiędzy kolorowe kettle. Może dużo mu brakuje. Może wzrostu, siły i ogólnie bycia istotą ludzką, ale upartości na pewno by mu wystarczyło, żeby porządzić na siłowni. Bardziej niż nie jednemu znudzonemu grubasowi na diecie. Pozdrawiam wszystkich pracujących nad sobą;-)

środa, 7 września 2016

Pourlopowych wakacji ciąg dalszy

Po powrocie z urlopu zawsze jest ciężko. Szczególnie ciężko, kiedy się ma super wspomnienia i chciałoby się więcej i intensywniej. Od samego powrotu z Krety powtarzamy sobie, po pierwsze, że musimy tam wrócić, a po drugie, że koniecznie na dłużej. Pięknie uporządkowaliśmy sobie wspomnienia, co poniektórzy wyleczyli poparzenia słoneczne (ja tu występowałam aż w roli pielęgniarki) i nagle okazało się, że trzeba wracać do pracy. 

Brzeg Wisły w Tyńcu - nasze nowo odkryte miejsce

Nawet, jak się ceni wykonywany zawód i uważa swoją pracę za wielce pożyteczną, nie jest łatwo. Rozleniwiony człowiek znów musi się przyzwyczaić do dyscypliny i bycia wielozadaniowym. Zaraz po moim powrocie mieliśmy też zaszczyt być w centrum Światowych Dni Młodzieży. Kobiecy super-zespół. Przygotowane na armagedon, niemożność dojechania do pracy, korki, najazd cudzoziemców i inne kataklizmy dzielnie dyżurowałyśmy na naszym małym placu boju. Gotowe do pomocy, z opanowanymi podstawowymi zwrotami opisującymi najczęstsze dolegliwości pielgrzyma, czekałyśmy na tą falę cierpiących ludzi. Nie doczekałyśmy się. Krakowianie wyjechali, a obcokrajowcy chyba byli idealnie zaopatrzeni w bandaże i lekarstwa pierwszej potrzeby. Dla ogółu ludzkości to świetnie, dla nas był to chyba najnudniejszy tydzień w karierze zawodowej. W każdym razie ciekawe doświadczenie socjologiczne. Właściwie brak doświadczeń międzykulturowych, no może jedno. Ale docenić należy starania.

Piwko na balkonie zawsze wejdzie
Kryjówka w macie do ćwiczeń
Sierpień mijał szybko, między obowiązkami i przyjemnościami. Trochę było nawet opalania, kilka wycieczek nad Wisłę do Tyńca, kilka spontanicznych randek w świetle księżyca po mieście.
Trochę poszalałam z doniczkowymi kwiatkami na balkon. Mam tam teraz przytulniej, no i mój żółwik ma przyjemniejsze miejsce do wygrzewania się całymi dniami. Majek każdą nową doniczkę obwąchiwał, a potem, po akceptacji, chętnie się przeciska między nimi. Bo zawsze jest fajnie, jak coś się dzieje. Po co chodzić prosto po równym, wygodnym terenie, kiedy można sobie utrudniać życie i przesuwać kwiatki. Taka zabawa. Taki jest mój szalony żółw. Chowa się też pod matę do ćwiczeń. To pewnie dla niego jakiś substytut nory, bezpiecznego schronienia.
Jako że mamy lato, Majka jest teraz wszędzie pełno. Rano budzi się wcześnie a potem spaceruje po mieszkaniu albo po balkonie. Zależy, w jakim stopniu jest już danego dnia wygrzany.  Nawet koło wiszącego materiału nie przechodzi obojętnie, zaczepialski gad.
Ostatnio sprawiłam sobie kuferek na biżuterię - świetnie było sobie w końcu posegregować bibelotki, ale nie uszło to uwadze mojego małego, zielonego przyjaciela. Na szczęście Majek jest już na tyle duży, że się nie zmieścił do środka, ale widać było, że jest ciekawość. Nic nie ujdzie uwadze.
Które kolczyki będą pasowały do oliwkowej zieleni...?


Mam teraz jeszcze taki jeden, wolny tydzień i porządkuję sobie różne rzeczy. A to robię spacer po lesie, a to pieczone ziemniaki na ognisku pod miastem, a to załatwiam
Wybieramy biżuterię na wieczór
zaległości w wizytach - od lekarza po fryzjera. Dobrze jest mieć taki czas, żeby poczuć jeszcze ostatek słońca przed sezonem jesiennym. Dbam o ilość treningów na siłowni tak, żebym była z siebie zadowolona. Dokładanie ćwiczeń po 8-godzinnym wysiłku w pracy (która jest kombinacją stania, wspinania się po drabinie i myślenia) jest męczące, natomiast w tym tygodniu można sobie nawet pozwolić na gnicie w saunie. Cudownie! 

 A co jeszcze można robić w takim wolnym czasie? Wczoraj byliśmy na spacerze po Lesie Wolskim. Zaczęliśmy od okolic Poniedziałkowego Dołu, potem obok zoo, kopca Piłsudskiego i dalej niebieskim szlakiem (tak zwanym okrężnym) udało się zaliczyć ponad 8 kilometrów. Może brzmieć jak wyzwanie, ale zapewniam, że było super i wcale nie spociliśmy się jakoś wybitnie. Po prostu idealny, naturalny trening wśród relaksującej zieleni. Ta wycieczka poddała nam pomysł, który zrealizowaliśmy dzisiaj. 
Wybraliśmy się do krakowskiego zoo. Każdemu polecam, szczególnie w tygodniu, kiedy można wjechać własnym samochodem pod same bramy (czasem autobus nie jedzie, albo jedzie godzinę w korku, albo jest tak przepełniony, że nie zabiera pasażerów) i jest o wiele mniej zwiedzających. W spokoju można podejść do każdej klatki, postać przy każdym wybiegu tyle, na ile ma się czasu i ochoty.
Żabuti z krakowskiego zoo
Ja oczywiście najbardziej rozczulałam się nad żółwiami. Nie jest ich tam dużo, ale za to można sobie je pogłaskać w mini zoo. W budynku z gadami był też naprawdę duży żółw żabuti 
(Geochelone carbonaria), którego kiedyś bardzo chciałabym mieć. Trochę było mi go żal, bo chodził po swojej klatce w kółko, jakby miał ochotę na naprawdę konkretny spacer, niestety obawiam się, że nie był wypuszczany. Na pewno nawiązaliśmy kontakt wzrokowy i pogadaliśmy sobie... tnz. głównie ja coś tam trajkotałam do niego. Ale może było mu dzięki temu chociaż trochę mniej samotnie, bo ludzie rzadko poświęcają więcej uwagi żółwiom. Dla mnie w każdym razie był wielką atrakcją. 

Może dla wielu ludzi tydzień urlopu bez konkretnego wyjazdu jest jakąś stratą czasu, ale uparcie będę broniła instytucji nicnierobienia. Czasem może dobrze jest nie mieć dalekosiężnych planów na czas wolny i skoncentrować się na odkrywaniu małych przyjemności. Jasne, że wróciłabym na gorącą Kretę, ale doceniam też ten leniwy czas. 
 Miło jest usiąść na balkonie z książką i kubkiem herbaty, czytać i głaskać co chwilę podchodzącego żółwia. Czasem, kiedy zbliża się z otwartą, różową paszczą, to muszę uciekać, ale rozumiem że to jest jakaś forma zabawy. Pielęgnujemy swoją ludzko-gadzią więź i jest nam dobrze. 

czwartek, 14 lipca 2016

Wakacje... bez żółwia :)

Kiedy masz swoje ukochane zwierzę, które codziennie witasz rano, żegnasz wieczorem, głaskasz i jesteś przyzwyczajony do tupotu małych łuskowatych stóp po podłodze, to ciężko je tak zostawić. Ale z drugiej strony... 
Harujesz cały ten cholerny rok z myślą, że wszystkie te kiepskie chwile, zmęczenie i marazm wynagrodzi Ci ten jeden tydzień na gorącym piasku, wśród ciepłej wody, kiedy zadowoleni pracownicy hotelu codziennie będą dbali o różnorodność Twojej diety (bynajmniej nie tysiąca kalorii).
Twierdza wenecka w Rethymno
Tego nie da się zbagatelizować. Oboje z mężem jesteśmy przekonani, że aby nie oszaleć w tak szybkim tempie życia, trzeba się zresetować. Przez chwilę martwić się tylko tym, czy pani pokojówka pościeliła Ci łóżko i czy drinki w barze przy basenie przypadkiem się nie znudzą. No i stało się. Pojechaliśmy na upragnione wakacje. Nie jakieś wymyślne i super-egzotyczne. Wystarczyła grecka Kreta. 


 Dla psów i kotów są hotele. A co zrobić z żółwiem? Tutaj tylko opieka zaufanej osoby wchodzi w grę. Nie zostawiłabym też żółwia samego w domu, nawet kiedy ktoś by przychodził go codziennie karmić. Żółwia trzeba po prostu podarować na ten tydzień komuś odpowiedzialnemu, a najlepiej mającemu chociaż nikłe pojęcie o posiadaniu gada. 
W naszym przypadku byli to moi rodzice. Majek przecież żył z nimi zanim się
Zagroda Majka na działce - prawie all inclusive
wyprowadziłam. Zgodzili się bez wahania. Ja też nie miałam przez to ciężko na sercu, bo oprócz dobrej opieki, w pakiecie all inclusive od moich rodziców żółw miał też codzienny (w miarę pogody) spacer po działce. 
Zastanawiałam się, czy to nie jest jakiś ogromny stres dla Majka, ale miejsce było mu znane i nie zachowywał się jakoś dziwnie. Kiedy go zostawialiśmy, poszedł sobie najpierw na chwilę na balkon, a potem do pokoju za łóżko, gdzie miał przyszykowane miejsce do spania. Nie przenosiliśmy jego terrarium, ale promieni UV chyba miał w tym okresie wystarczająco dużo. Jadł normalnie, a obiektem jego zainteresowania stała się moja mama, za którą chodził prawie wszędzie.
W grządce z kwiatkami tęskni za domem
Pod koniec miał jeden dzień złego humoru - podobno ścigał ją z otwartą paszczą i ani głaskanie ani dawanie jedzenia nie pomagało. Tylko ostentacyjne wynoszenie do innego pokoju pomagało. Takim złośliwym gadem był też, kiedy po niego przyjechaliśmy. Ale może po prostu Majek tak okazuje swoje zainteresowanie w towarzystwie. 

A jak my spędziliśmy czas? Pływając głównie w hotelowym basenie, ale też w oddalonym o przejście przez ulicę Morzu Kreteńskim. Troszkę zwiedziliśmy. Dużo się opalaliśmy. Miło było też pooglądać egzotyczne rybki w naturalnym środowisku. No i to słońce...ahh. Jestem dużą fanką opalania i moja skóra świetnie się do tego nadaje.
Plażing nad morzem
Niestety Andrzej pod tym względem ma gorzej i mimo sumiennego smarowania się filtrem 50+, chwila nieuwagi podczas 3-godzinnego plażowania na wycieczce ostatniego dnia, skończyła się oparzeniem z bąblami gratis. Zaznaczam, że małżonek żyje i w miarę wprowadzenia profesjonalnego leczenia, przebicia bąbli i smarowania ma się dobrze. Tylko się łuszczy;)
Ta przygoda mimo wszystko nie zatraca uroku tego wyjazdu. Nie wiem czy wspominałam, ale raczej jesteśmy z tych leniwych ludzi. Nie wstydzimy się tego :) Jedzenie, leżenie, picie, pływanie i opalanie bardzo nam pasowało przez 7/8 tych wakacji. Ostatniego dnia postanowiliśmy pojechać na zorganizowaną wycieczkę obejmującą kilka zapierających dech w piersiach miejsc z zachodniej Krety. 

Drineczki przy basenie nocą
W odróżnieniu od na przykład, Wysp Kanaryjskich, tutaj jest bardzo zielono. Stoki nawet przy drogach gęsto porastają drzewa oliwne. Jechaliśmy przez wąskie drogi wzdłuż wąwozów (bo Kreta jest bardzo górzysta) najpierw do historycznej jaskini połączonej z degustacją rolniczych wyrobów od greckiego chłopa, który bez obiekcji częstował nas wieloma rodzajami miejscowego bimbru, nie zważając na wczesne przedpołudnie. Aż mi się potem chwilami na tych ostrych zakrętach robiło słabo;) W samo południe dotarliśmy do jednej z najpiękniejszych plaż na Krecie - Elafonisi, charakteryzującej się różowym piaskiem i płytką, przezroczystą wodą. Widok jak z pocztówki, jakby ktoś przeleciał tysiąc razy photoshopem tyle że...
Elafonisi
najprawdziwszy. Zaparło dech w piersiach. Spędziliśmy 3 godziny brodząc w tej wodzie oszołomieni doznaniami estetycznymi. Po plaży mieliśmy przystanek w tradycyjnej greckiej tawernie, gdzie proste jedzenie także przyprawiło o zawrót głowy nasze kubki smakowe. Niby szaszłyk, sałatka, tzatziki, ale zupełnie coś innego, niż znane na co dzień. I oczywiście bania lokalnego bimberku od właściciela. Kolejnym przystankiem było drzewo oliwne, które naukowcy oceniają na 5 (!!) tysięcy lat. Niezły zabytek, przy nim nasz Dąb Bartek jest dzidziusiem. 

Plaża z różowym piaskiem
Punktem kulminacyjnym wycieczki była degustacja wina w prawdziwej winnicy. Stylowe wnętrze, profesjonalny pokaz i zagryzka w postaci bagietki z oliwą i oregano skradła nam serca już i tak tknięte słabością do dobrego wina. I w ten oto sposób w końcu zdecydowaliśmy się na godne pamiątki z tego wyjazdu - dwa niesamowicie cudowne wina, które nie są dostępne nigdzie w Polsce. Czujemy się dzięki tej zdobyczy bardzo wyjątkowi ;) Czekają w szafie na dogodną okazję. Winnica wytwarza też ekologiczną oliwę, która oczywiście wróciła z nami do domu. 

Degustacja lokalnego wina
Pewnie mało osób wie, że Kreta bardzo długo, bo ponad 700 lat (z tego co zrozumiałam podczas zwiedzania) ciągle była podbijana. A to Wenecjanie, a to Turcy. W mieście Rethymno, obok którego mieszkaliśmy, zwiedzaliśmy ruiny twierdzy weneckiej. Stare miasto miało także swój klimat, a właściciele tawern zadziwiają swoją nieudawaną, południową gościnnością. 

Muszę przyznać, że dawno tak nie wypoczęliśmy. Takie ładowanie bateryjek gwarantuje, że nie oszalejemy w tym szybkim i stresującym, codziennym życiu. Będzie też więcej pozytywnego nastawienia do realizowania planów, których jest sporo.
Rethymno
Codziennie przecież próbujemy podbijać świat. Z opalenizną i wspomnieniami jest dużo łatwiej:)

sobota, 11 czerwca 2016

Żółw Działkowy

Tydzień temu, hołdując pięknej pogodzie, pojechaliśmy z Majkiem na działkę. W tym roku to już drugie wyjście, ale pierwsze z dokumentacją;) Nie żebyśmy się tak aż poświęcali dla naszego Majka... Opcja grilla była co najmniej tak decydująca jak chęć wyprowadzenia nadpobudliwej gadziny. Chodziłam za nim ja, mój mąż i moja mama.
Prawie wszyscy. Robiliśmy tylko małe przerwy, kiedy jedzenie w niespieszny,
aromatyczny sposób nakazywało konsumpcję swoim aromatem. Na ten czas Majek ma ogrodzony kawałek trawnika, gdzie oczywiście nie jest w stanie wysiedzieć dłużej niż kilka minut. 
Sielski obrazeczek z przyczajonym gadem (ukrytym smokiem?)


Za to, po całym tym łażeniu, przez kilka następnych dni, powstrzymuje się od większości swoich żółwio-terrorystycznych zachowań. Nie jest napastliwy, bo śpi:) 

Zwierzę ma też okazję na takim spacerze zjeść kilka mniej standardowych roślin, niż zazwyczaj. Tym razem uparł się na grządkę z nowalijkami, a dokładniej na świeżą sałatę prosto z krzaka. Wiem, że żółwie generalnie nie powinny jej jeść, ale postanowiłam mu dać dyspensę na ten jeden dzień tym bardziej, że moi rodzice uprawiają w 100-procentach ekologicznie.
Zakazane smakuje najlepiej... prosto z krzaka
Zresztą akurat wtedy moja mama się nim opiekowała, a kiedy ja podeszłam na chwilę sprawdzić "co tam", z uśmiechem powiedziała, że specjalnie jest cicho na ten temat. Bo ja jestem podobno taka restrykcyjna w diecie, a jak można żółwikowi nie dać, jak z takim smakiem i finezją obżera z każdej główki sałaty po liściu. Wzdłuż całej grządki, taka fantazja:) 


Majek bardzo też lubi wychodzić za bramkę naszej działki, jakby chciał uciec. Tylko że za bardzo nie ma gdzie, więc sobie tylko gna przed siebie po żwirowej dróżce i czasem przystaje. Mimo wszystko rzuca swoim małym, czarnym okiem na nas, a dokładniej, czy
Ale te nogi mnie nadal pilnują?
ktoś za nim idzie. No bo niby bestia, niby otwiera paszczę, kiedy jest zły, ale ciepełko, lampka i codzienna porcja zbilansowanego jedzenia w terrarium jest spoko. 

piątek, 27 maja 2016

Weterynarz po raz pierwszy

Spokojnie, spokojnie... Nikt nie ucierpiał ani nikt nie jest chory. Podczas pierwszego spontanicznego wyjścia z naszym żółwiem zauważyliśmy, że chodzi tak hmmm... na palcach. To znaczy, na pazurach. No i ten dziób taki zgięty do dołu jak nos Baby Jagi - wykonaliśmy od razu telefon do przychodni weterynaryjnej i otrzymaliśmy termin do pojawienia się ze zwierzem. Wybrałam przychodnię niedaleko mojego miejsca pracy. Rzuciła mi się w oczy ze względu na nazwę sugerującą opiekę nad gadami, no i
Pragnienie słońca - nawet tego przez szybę
przeczucie mnie nie zawiodło. 
Ta sobota była ciepła i słoneczna. Zapakowaliśmy Majka do transportera i pojechał do lekarza. Nasze zwierze zazwyczaj nie ma problemu z bezpośrednim kontaktem, natomiast gdy tylko dotknął go pan doktor, Majek pochował się jak scyzoryk. Jako że faktycznie pazury i dziób wymagały liftingu (nie był to jednak nasz próżny wymysł, ha!), lekarz zabrał Majka do gabinetu zabiegowego a my sobie czekaliśmy w poczekalni. Czy ktokolwiek  przypuszczał, bo ja na pewno nie, że dziób żółwia piłuje się wiertłem dentystycznym?? Mnie to zaskoczyło, taki też dźwięk dobiegał zza drzwi. Po kilku minutach dostaliśmy swojego gadzika z powrotem. Lekarz miał tylko jedną ripostę : 
- Macie na prawdę silnego żółwia.
-Wiemy :)))) 
Tak też przypuszczałam, że nasz temperamentny Majek nie da się z łatwością ciąć
A jak tu będę to nigdzie nie pójdziesz beze mnie??
jakiemuś obcemu:)) Weterynarz musiał się nieźle namęczyć, żeby dostać się do pazurów i dzioba naszego zwierza, a ten na sam koniec uraczył go jeszcze kupą. Wyszło z niego niezłe gadzisko. 
Resztę dnia spędziliśmy na działce. Grillowaliśmy na przemian z chodzeniem za Majkiem. Musiał na nowo odkryć każdą grządkę i kawałeczek zieleni w pobliżu. Jak jechaliśmy, jeszcze tylko przez chwilę  spoglądał na nas swoimi czarnymi oczami z wyrzutem, jak mogliśmy go oddać w ręce jakiegoś obcego robiącego krzywdę. 

Może zwierzęta to czują? Że weterynarz to mimo wszystko, niestety czasem, coś na
A jakbym się schował do torby to mnie weźmiesz?
kształt umieralni? Przed nami wychodził z gabinetu jakiś zapłakany człowiek, a za nim nasz lekarz z nieprzytomnym króliczkiem na rękach. Było mi smutno na ten widok. Czy to złe fluidy? Psy podobno to mają - skuczą i uciekają z auta, kiedy czują wizytę u lekarza (mam kilka psów w rodzinie, stąd info). A Majek? Majek chyba też ma... Tylko że z transportera nie ucieknie. No ale muszę przyznać, że mu to wyszło na dobre. Wydaje mi się, że chodzi jakoś tak mniej koślawie i wygodniej mu kąsać jedzenie. Każdemu polecam taką metamorfozę. 
Nasze zwierze ogólnie ostatnio przesiaduje na balkonie albo łazi i żebra o spacer. Chodzi nam po stopach, tuli się do butów i pcha do pozostawionych na podłodze toreb. Wszystkie zamieszczone zdjęcia tu dziś nie są ustawiane, wynikają z naturalnych
Śpioch z opiłowanym dziobem (terrarium, pod kryjówką)
skłonności naszego gada do akrobacji;) W naszym przypadku zabetonowany balkon to podstawa. Inaczej pewnie Majek by nam obgryzł nogi do kosteczek. Jesteśmy zmuszeni zostawiać go z możliwością wejścia na balkon. 

poniedziałek, 14 marca 2016

Terrarium mojego żółwia

Luty minął nam dosyć pasywnie, chociaż z Majkiem nie ma nudy. Raz spał, raz chodził, często nas podgryzał. W pierwszą niedzielę marca sukcesywne usuwanie brudzonego podłoża skłoniło nas do wizyty w zoologicznym i przemeblowania terrarium naszego zwierza. Jako że zbliża się już wiosna, zrezygnowaliśmy z sypkich drewienek na koszt torfu, który lepiej trzyma wilgoć i wygodniej się w nim kopie nory. Jedynie jedzenie układane w takim środowisku ma tendencję do oblepiania się, ale to Majkowi chyba nie przeszkadza. No i sam zainteresowany jest bardziej brudny, kiedy go wyciągamy na przechadzkę po mieszkaniu, ale już mamy na to sposób - pędzel z dużą ilością włosia.
Pierwsze chwile w "nowym" domku

 Wystarczy tylko żółwia lekko nim wymiziać, z czego oczywiście zadowolony nie jest, ale przynajmniej nie zostawia po sobie torfowych śladów na podłodze. 

Wszystko zdemontowałam, umyłam wrzątkiem i poukładałam (w miarę możliwości) na nowo. Jest tego trochę, robota na pół wieczoru, ale generalnie chyba mój projekt został w pełni zaakceptowany przez domownika. Po sekundach niepewności w nowym otoczeniu Majek zaczął kopać norę pod swoją kryjówką i oczywiście pożerać 2 roślinki ze sklepu zoologicznego, które mu kupiliśmy bardziej ze względów estetycznych, niż jako pokarm. Jemu się chyba wydaje, że nic innego zielonego nie ma prawa żyć w jego królestwie.
Przebudzenie smoka w swojej nowej kryjówce 
Nawet jak miał podaną normalną kolację, nie rezygnował w kąsania biednej roślinki. Swoją drogą kolejna super-opcja od naszego Pana z zoologicznego. Mamy bezpiecznie hodowane Trzykrotki jako element ozdobny nadający się do spożycia. Można kombinować z wystrojem. 

Po pierwszym dniu Majek był tak zadomowiony, że spał przez 2 dni w swojej nowej norze pod kryjówką tak, że prawie go nie  było widać. Po przebudzeniu oczywiście był bardzo głodny, a potem mega żywotny przez cały następny dzień. Łaził, stukał, zaczepiał nas na każdym kroku. 
Przesyłam na koniec 2 filmiki z pożerania biednej roślinki. Na pierwszym są jeszcze jakieś szanse na odrośnięcie.... ale na drugim dogryzane są już tylko marne kikutki. 
Ale generalnie żółwie to bardzo miłe i przyjazne stworzenia. Warto mieć takiego kolegę w domu i sprawiać mu radość. Popatrzcie tylko na te dwa czarne oka - cóż za zadowolenie z przeprowadzanej dewastacji. Nawet się pogłaskać trochę dał... ale też nakiwał lekko żebyśmy sobie nie pomyśleli, że może jesteśmy niezauważeni czy coś :) 

piątek, 5 lutego 2016

Jak oglądamy wieczorem tv z żółwiem


Jest miły piątkowy wieczór. Jeśli nie wychodzimy, to jak inaczej można miło spędzić czas? Ja lubię się wyłożyć przed telewizorem i oglądać odcinek za odcinkiem tego, czym akurat jestem zafascynowana. Niestety (albo stety) mam dużą słabość do seriali, ale Boże broń, nie polskich. 90% kinematogaficznego relaksu przechodzi u nas w domu przez komputer, magicznym kablem, do telewizora. Dobrze, jak są to całe sezony, ale gorzej, kiedy czekamy z odcinka na odcinek (a potem jeszcze na polskie napisy ehhh szkoda gadać). Ale ja tu nie o tym chciałam pisać. Chociaż przecież to blog także o mnie więc dygresje się będą zdarzały. Ale...
Jak włączyć w taki przyjemny rytuał naszego skorupiastego przyjaciela? Majek jako zmiennocieplny pragnie (czy kogoś to zaskoczy?)... ciepła. Więc kiedy go już wytargaliśmy spod samego środka łóżka, gdzie postanowił sobie zasnąć po obejściu całego mieszkania, z przyjemnością utulił się na moim brzuchu i pobierał ciepło. 
Czemu lubię ten sposób oglądania telewizji? Bo miło mieć Majka blisko, kiedy nie gryzie i rozkosznie się przeciąga przez sen. A co się dzieje kiedy na chwilę odsłonimy kocyk? Właśnie postanowiłam to udokumentować. 
Na początek mamy przebudzenie i sprawdzanie węchem, gdzie się jest. Myślę że Majek zna mój zapach więc nie ucieka, ani się jakoś nie stresuje. Poza tym widać, jak po chwili kiwa mi głową na powitanie, a nawet próbuje ukąsić w palca. Taaaaak - Majek zna palce, które gryzie:) A co się przewija przez całą tą domową produkcję filmową? Majek daje się głaskać. Oczywiście tu nakiwa, tu gryźnie, tu schowa na chwilę głowę, ale w ostatecznym rozrachunku nie przeszkadza mu głaskanie i ciepła bliskość mojego ciała. I kocyk. Skomplikowane jest to moje zwierze. Raz jest fighterem, a raz małym kochającym stworkiem oglądającym telewizję spod kocyka. Cały Majek. 

Help! Mój żółw na mnie kiwa ;)


W zasadzie to chyba nie potrzebuję pomocy z tym całym kiwaniem. W pełni akceptuję to, że mój żółw wraz z okresem dojrzewania zaczął na nas kiwać. Najczęściej kiwa i przyspiesza, idzie w stronę naszych kończyn albo (jeśli jest w strefie dostępu) ... nosa. Mam wrażenie, że jest to próba pokazania CZEGOKOLWIEK. Kiedy rano do niego zaglądam i mówię "cześć" zapalając światło, mam nadzieję że ten gest jest miłą odpowiedzią. Czy Majek chce kontaktu z nami? To jest chyba nieunikniony wniosek i jeszcze jeden argument na to, że hodowla żółwia nie ogranicza się do obserwowania zza szyby. Żółw nie chce być cichym domownikiem którego nikt nie rusza i nic do niego nie mówi. On potrzebuje uwagi i chce pokazywać swoje emocje, zamiary, chęci. Ja mam tego chyba z 500% normy, ale przez to jestem tak zapatrzona w swoje zwierzę i nie zamieniłabym go na żadne inne. 
 Dla mnie zawsze to całe kiwanie jest sygnałem typu "widzę cię, wiem co robisz i ja też chcę". Jakiś sposób na wymuszenie kontroli nad rodzinnym stadem? Być może, ale niestety nie spotkałam się z podobną gestykulacją u innych żółwi. Albo żaden tak nie robi, albo ludzie nie chcą się tym chwalić. Nasz zaprzyjaźniony Pan ze sklepu zoologicznego też się nie spotkał z kiwaniem. Podobno takie gesty wykonują czasem jaszczurki, ale nie gady i to z gatunku Testudo
Żółw może być także elementem szopki bożonarodzeniowej
Może mało ich widziałam, albo za mało czytam forów na ten temat... ale przyznaję, że ta forma przekazu informacji mnie zraziła. Mam osobiste wrażenie, że ludzie na forach o żółwiach wciąż się oskarżają o złe żywienie albo złe warunki stworzone dla swoich pupili. Ogólnie aż strach się wypowiedzieć, bo nagle zostajesz dręczycielem żółwia i to jeszcze z piętnastoma wykrzyknikami na koniec każdego oskarżającego zdania. A gdzie radość poznawania i próby zrozumienia swojego zwierzątka? Ludzie mają sztywne zasady i nie dopuszczają myśli, że gad może sam chcieć pokazać na co ma ochotę. Co zjeść, gdzie iść, spać czy nie spać. Dlatego nigdy się za żadnym forum nie zalogowałam. 
.... a tu z kolegą murzyńskim pastuszkiem
Zawsze mamy trochę rozrywki z dziwnego zachowania Majka. No bo skoro energicznie porusza głową w górę i w dół to znaczy, że o cokolwiek go nie zapytam, to się zgodzi. Czasem jak mi się pląta pod nogami podczas gotowania pytam go, czy przypadkiem nie ma ochoty na zupę żółwiową. Oczywiście, że jest na "tak". Majkowi wmówisz wszystko i zawsze będzie chciał ;)

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Z Majkiem w mieście

Dużo ludzi uważa, że żółwia hoduje się przede wszystkim w terrarium. Ja tak nie myślę, a co ważniejsze, moje zwierzątko podziela moje zdanie. W szklanym królestwie na pewno zapewniamy bezpieczeństwo, odpowiednią ilość naświetlania, dostosowane podłoże... ale czy to nie za mało? U mnie raczej bardziej braliśmy pod uwagę to, co obserwowaliśmy u naszego pupila. Więc, jeśli Majek chce wyjść, to wychodzi. Biega po domu, balkonie,
Jak Majek zechciał zostać prezentem
podwórkach, parkach i działkach. Pewnie parkiet nie jest najlepszym podłożem do chodzenia, ale czy takie rozprostowanie nóg nie jest lepsze od zupełnego braku ruchu zimą? 


Dzisiaj jestem w domu. Koło 13.00 Majek postanowił wyjść i krzątał się koło moich nóg, kiedy robiłam obiad. Oczywiście uważałam, żeby przypadkiem na niego nie nadepnąć no i... uciekałam kiedy zbyt intensywnie wąchał moją stopę co mogło skutkować ugryzieniem. Takim dla zabawy. Majek tak czasem robi. Trochę więc mi "pomagał", a od czasu do czasu podbiegał do okna balkonowego i stukał. Chyba tęskni za możliwością spacerowania na otwartym powietrzu. 
Latem nie zawsze udaje nam się go zabierać na bezpieczną działkę poza miastem, ale w mieście też da się coś zorganizować. Chodzenie po parku też nie jest już jakąś nowością - robiliśmy to dziesiątki razy. W tamtym roku raz zabraliśmy go też pod blok na naszym

A co tu dobrego jedliście beze mnie?
osiedlu, w miejsce z fontanną. Myślałam, że będzie chciał trochę skorzystać z kropelek
Majek ucieka spod fontanny
wody (to były te upały 30+), ale akurat chyba mu to nie podeszło, bo uciekał. Chwilę sobie pochodził i wróciliśmy, bo dzieci zaczęły się trochę za bardzo nami interesować. Jak to wspominam, to chyba już lepiej, jak Majek opala się na balkonie. Przynajmniej odchodzi trema przed obcymi ludźmi. Z drugiej strony co zrobić, kiedy uszy puchną od stukania w drzwi wejściowe a mamy tylko 15 minut wolnego? Trzeba gada gdzieś zabrać i zaspokoić jego zwierzęce żądze eksploracji. 

W mieście za to łatwiej o niezbędniki do hodowania żółwia. Na szczęście zaraz po przeprowadzce znaleźliśmy świetny sklep terrarystyczny, niedaleko i w miłej okolicy do spacerowania (tak przy okazji). Podczas kupowania podłoża, lampek i roślinek (które Majek zagryza i depcze zaraz po pojawieniu się w jego terrarium), można zaznajomić się ze zwierzątkami oferowanymi przez sprzedawcę. Dzięki temu miałam szansę obejrzeć małe jaszczurki, jeżyki, a nawet wziąć węża na ręce. Kiedy jeden taki oplatał mój korpus stwierdziłam, że nie warto się uprzedzać, że są nieprzyjemne i brzydkie. Wszystko
Wejść czy nie wejść z balkonu z do domu?
nadaje się do kochania. Przecież nie spotykamy też samych atrakcyjnych ludzi na swojej drodze... i nie wymachujemy kijem na tych mniej atrakcyjnych tak z marszu;)

Ja jednak pozostanę przy żółwiach. Mam nadzieję, że w większej ilości. Kiedyś, kiedy zrealizujemy marzenie o domu z ogródkiem, zrobię sobie żółwiarnię. Pewnie już nie w mieście, chociaż mieszkanie w centrum wszystkiego, ze sklepami, pubami, siłowniami, relaksem i zabawą jest na razie bez porównania lepsze niż małomiasteczkowość. Mam porównanie i na razie nie znikam z miasta. 

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Dźwięki żółwia

Wbrew większości opinii, żółwie wydają z siebie dźwięki. Nie jest ich oczywiście dużo, ale za to mamy pewność, że kiedy coś usłyszymy, to jest to wyjątkowa chwila. 
Co może chcieć powiedzieć żółw? Chęć wejścia czy wyjścia gdzieś oczywiście (jak już pisałam wcześniej) manifestuje stukaniem, wykorzystując swój pancerz. A co wydobywa się z dzioba naszego gada? 
Syczący dziób

Majek potrafi syczeć kiedy jest na coś zły, albo kiedy nie chcemy go gdzieś wpuścić np. do opisywanej wcześniej łazienki. Widać przy tym jego niezadowolenie, często jest to połączone z atakowaniem nas i otwieraniem paszczy. Wyobraźcie sobie, jak biegnie do was taki kurdupelek na przemian sycząc i otwierając dziób. Z jednej strony boimy się, jaki szatan nagle może z niego wyskoczyć, a z drugiej jesteśmy pod wrażeniem, jak takie maleństwo może mieć aż tyle przekonania o swojej straszności. 
Zdarza mu się też kichnąć czy też tak wydobyć z siebie powietrze, że brzmi to jak "huciu" czy cokolwiek podobnego, ale tu nie zauważyłam związku przyczynowo-skutkowego z otoczeniem. Majek też ziewa. Normalnie, jak każdy z nas. Rano po przebudzeniu i w ciągu dnia, najczęściej kiedy się wygrzewa pod swoją lampką. Nie wydaje przy tym jakiegoś strasznego dźwięku, ale za to eksponuje w pełni różowość swojego języka i gardła.                                                     
Najbardziej jednak można pooglądać podniebienie Majka podczas wydawania dźwięków godowych. Podczas miłosnego rytuału nasz żółw musi naprawdę szeroko otworzyć dziób i w jakiś sposób wygina język, dzięki czemu słychać naprawdę donośne piszczenie. 
Widać, że jest to zamierzone i wymaga sporego zaangażowania z jego strony. Miłosny pisk łączy się oczywiście z odpowiednimi ruchami godowymi przeplatanymi z gryzieniem potencjalnej partnerki (w naszym przypadku odpowiednio ukształtowanej tkaniny). Majek ma tak dużą potrzebę miłości, że często jego "partnerka" nic a nic nie przypomina nawet kulistego tworu. Ostatnio interesuje się częścią okrycia naszego łóżka, która zwisa na poziomie jego wysokości. Potrafi obejść całą ramę łóżka i podgryzać wszystkie zwisające części. Natomiast w rogach, gdzie kapa dotyka podłogi, ma miejsce miłosny akt. Majek nie zważa też przy tym na pory roku - nawet zimą czuje pociąg. 
Śpi po miłosnym uniesieniu ze skarpetkami

Słuch żółwia według doniesień literatury nie jest rozwinięty na jakimś najwyższym poziomie. Posiada on jednak dwie błony bębenkowe po obu stronach głowy, więc słyszy, na co też oczywiście mam wiele przykładów. Majek na pewno jest w stanie usłyszeć swoje imię, kiedy go wołamy. Inną kwestią jest to, czy on ma akurat ochotę na to imię zareagować. Kiedy sobie chodzi po mieszkaniu, a ja głośniej go zawołam, najczęściej na chwilę przystaje i patrzy w moją stronę. Oczywiście w 99% przypadków, jeśli miał inne plany, to sobie idzie dalej. Naszego żółwia za nic nie da się namówić na posłuszeństwo.
Majek od małego pokazuje język
Kiedy wracamy z pracy do domu, na początku zazwyczaj jest cicho w naszym pokoju, ale po chwili gdy zaczynamy rozmawiać w korytarzu, z terrarium zaczyna wydobywać się stukanie świadczące o chęci wyjścia. Majek nie marnuje energii przez cały dzień - woli zareagować kiedy wie, że ktoś jest, żeby go wypuścić. Natomiast kiedy wracamy, a on jest "luzem" w mieszkaniu (i kiedy włącza mu się w mózgu jakaś lampka przywiązania czy sympatii chociaż, mam nadzieję), potrafi do nas przybiec na powitanie. Jest to chyba czasem nawet jakaś forma radości, skoro zostawia wszystkie swoje "żółwie" sprawy i chce nam wejść na stopy po całym dniu spędzanym w samotności. 

niedziela, 10 stycznia 2016

Jak rośnie żółw

Majek trafił do naszego domu pod koniec czerwca 2009. Był malutką kruszynką, która nie zakrywała środkowej części otwartej dłoni. Nigdy nie zauważamy stopniowego wzrostu, kiedy z kimś przebywamy na co dzień, dlatego wymyśliliśmy dość oryginalny sposób dokumentowania etapów rośnięcia Majka.
Przed pierwszym wspólnym Bożym Narodzeniem poddałam swojej mamie pomysł, żeby zrobiła dla żółwia na miarę... berecik. Coś, czego oczywiście nie zakładamy mu na głowę, ale na pancerz. I coś, co oczywiście nasze zwierzę po 5 minutach ściąga z siebie. Prezent wylądował nawet pod choinką i był podpisany. Niestety nie była to coroczna tradycja, nie mniej jednak doskonale pokazuje, jak dobrze wykarmiamy naszego gada. 
Bereciki Majka - ostatni stylizowany na dinozaura z Wigilii 2015
Wyobraźcie sobie również, jakie emocje wzbudzał nasz pupil w takich stylizacjach. Cała 17 osobowa rodzina na Wigiliach pękała ze śmiechu... a ja mam bezcenne pamiątki. Niestety nie zważyłam Majka po zakupie (chyba ze strachu, że jest taki malutki i może się rozlecieć od jakichkolwiek większych zabiegów), ale oceniam, że mogliśmy startować od nawet mniej niż 100g.
Zima 2011 - trufelek mu nie podszedł
Jeśli moje przypuszczenia są słuszne, to mogę się pochwalić, że w ciągu 7 lat mamy 600% wyjściowej wagi. Przy tym żółw nie jest jakiś spasiony (mimo że czasem do niego wołamy per "spaślaku"), ale coraz silniejszy, zwinniejszy, ruchliwszy i bardziej pomysłowy. Nie mogę tu nie wspomnieć, że z biegiem lat Majek jest też coraz bardziej pewny siebie i zaryzykuję stwierdzenie, że czuje się przywódcą naszej rodziny. Wchodzi wszędzie tam, gdzie chce i ze zgrozą stwierdzam, że nie zawsze trzeba mu otwierać. Budzi się i stuka rano w akwarium, żeby mu zaświecić nawet, kiedy jest weekend i chcemy dłużej pospać. Gryzie w nogi kiedy chce gdzieś przejść, a człowiek przypadkowo tam stoi - nigdy przejście obok stopy nie jest pierwszą opcją do zrealizowania.
Dinozaur rocznik 2015
Tak samo daje o sobie znać kiedy jest głodny, chce wyjść na spacer lub balkon (tu dochodzi walenie skorupą w okno balkonowe) albo... bo po prostu ma ochotę. Nie czujemy się jednak tacy bardzo "niekochani" przez żółwia. Bardzo mnie rozczulił jakiś czas temu na spacerze w parku, kiedy przebiegły obok niego jakieś dzieci, a on szybko podszedł do nas i skrył się między nogami Andrzeja. Parę razy zdarzyło mi się  zaraz po przestąpieniu progu domu, że żółw biegł do mnie na złamanie karku z końca kuchni, żeby stanąć mi na stopie. Tak po prostu. Jakby chciał się przywitać. 

Majek lubi też przestawiać przedmioty stojące na podłodze np. butelki, buty a nawet... krzesła. Choinkę i szopkę pod nią także musiał w tym roku parę razy obejść i obgryźć, żeby zaakceptować. To dłuższa historia. 
Pewnie ciężko w to uwierzyć, ale zdeterminowany "mały" dużo może. Wszystkie te cechy pojawiały się u naszego gada stopniowo, wraz z biegiem lat i wzajemnego poznawania się. Zaczęło się od ugryzienia Andrzeja w ucho podczas jednego z wieczornych seansów telewizyjnych kilka lat temu. Majek też nieustannie, zawsze przy kontakcie wzrokowym, kiwa na nas jak mały
Dzisiejsze ważonko
szaleniec, który próbuje powiedzieć "tak tak tak tak"... tak w nieskończoność. Przynajmniej wiemy, że zawsze się z nami zgadza ;)

piątek, 8 stycznia 2016

Jak Majeczka nieoczekiwanie została Majkiem

Powrócę wspomnieniami do sklepu zoologicznego, kiedy nasz wybrany żółwik siedział mi już na ręce i wypełnialiśmy dokumenty legalnego zakupu. Oczywiście obejrzeliśmy go z każdej strony pod kątem zdrowia... no i też chcąc nie chcąc oceniliśmy jego ogonek. Majek był wtedy malutki, zajmował niecałą środkową część dłoni, więc wyobraźcie
Mała Majeczka w koszyku - idziemy na spacer
sobie, jak niewielkie miał też wtedy narządy płciowe. Przyznaję, że nastawiałam się na to, żeby kupić samiczkę. Nawet już chyba zaczęłam nazywać tego małego wystraszonego kamyczka per "Majeczka". Pani ze sklepu również nie wyprowadzała mnie z błędu mimo, że u tak małych żółwi najzwyczajniej nie da się określić płci. Tak więc Majeczka - dziewczynka pojechała ze mną do domu i tak sobie razem żyłyśmy przeszło 3 lata. Moja "samiczka" rosła a w raz z nią... ogonek.

Już po ślubie, kiedy przeprowadziliśmy się do miasta, można było mieć podejrzenie, że kształt ogona Majeczki nie jest trójkątny, ale coraz bardziej się wydłuża. Tłumaczyłam to sobie dobrym stanem zdrowia mojego zwierzątka. Tylko Andrzej coraz częściej się ze mnie wyśmiewał, że sobie wmawiam... no bo co tak może wystawać samicy podczas coraz częściej pojawiających się zachowań godowych? Macica? Jajniki? Długo szłam w zaparte, aż nadeszła przełomowa wiosna 2013. Wtedy usłyszeliśmy pisk. Regularne piszczenie. Nasze zwierzątko uprawiało zwierzęcą miłość z kulką skarpetek wydając z siebie odgłosy jak w National Geographic po 22.00. Co chwilkę zmieniało pozycję i podgryzało swojego flanelowego partnera. Dyszało i piszczało. 
Kwintesencja prawdziwego brudnego samca
Po tym wydarzeniu ja też przestałam się opierać wnioskom wypływającym z natury.
Duży Majek na spacerze wersja light
Zmodyfikowaliśmy imię naszego dorodnego samca na Majek. Wkrótce przekonaliśmy się, że nasz chłopczyk potrzebuje dużo fizycznej miłości. Często najbardziej prozaiczne domowe odgłosy przeszywał pisk... a potem odkrywaliśmy coraz to nowe partnerki naszego żółwia: skarpetki, kocyki, bluzy, kapcie, wystający kawałek kapy na podłodze, a w tym roku szopka pod choinką (mimo tego, że jest środek zimy). 

Przynajmniej wiem, że mam zdrowego fizycznie osobnika, skoro jego układ hormonalny daje o sobie znać. Powinnam się była zresztą domyślić, bo żółwie osiągają dojrzałość właśnie po około 5 latach. 
Myślę o partnerce dla Majka, ale trochę przeraża mnie to, że jest całkiem spory w porównaniu do żółwików, jakie spotykam w sklepach zoologicznych. A najwięcej wątpliwości budzi u mnie fakt tego gryzienia i autorytarnego stosunku nawet do nas, a co dopiero do hipotetycznej, małej żółwicy, którą moglibyśmy kupić. Aczkolwiek nie będę ukrywała, że jednym z moich marzeń jest drugi żółw. W przyszłości. 

czwartek, 7 stycznia 2016

Spacerowanie z gadem

A kuku
Na moim podwórku, odkąd pamiętam, byłam "dziewczynką z żółwiem". Praktycznie w każdy wolny, ciepły dzień zabierałam najpierw Kubę, a potem jego następcę Majka, żeby sobie trochę skorzystali z pseudo-wolności. Jeśli ktoś mnie jeszcze nie znał, to zawsze było ogromne "łaaaał a co to jest", albo spotykaliśmy mamy prowadzące za rękę lekko wystraszone dzieci i zachęcające "zobacz pani ma tu prawdziwego żółwia". Na szczęście 99% tych ludzi mimo wszystko się bało, albo miało w sobie na tyle empatii, żeby nie dotykać, ani nie tarasować drogi mojej gadzince. 
Pożeracz
Nie uważam, żeby wzbudzanie zainteresowania było dla nas dobre, więc kiedy miałam więcej niż chwilkę czasu, zabierałam żółwia na działkę. Tam w bezpiecznym środowisku i wśród znajomych twarzy mógł sobie pospacerować, pojeść i pokopać pod naszym nadzorem. Oczywiście nasz psotnik najchętniej wchodzi w grządki z warzywami żeby jak najdokładniej wybrudzić się ziemią, ale podczas mycia syczy i atakuje jak mała żmija. Nawet teraz, kiedy mieszkamy w mieście, zabieramy go tam od czasu do czasu. Mało tego - jestem co tydzień w domu rodzinnym, żeby mieć świeże i ekologiczne jedzenie dla mojej gadzinki. W tym roku zbieraliśmy aż do połowy grudnia mniszki jeszcze z najsmaczniejszymi (jak wynika z obserwacji) pąkami, ale teraz niestety musimy mu już szukać sklepowych substytutów. 
Wygrzewanie w terrarium
Pewnie nasuwa się pytanie, po co w ogóle wychodzić z żółwiem, skoro dziwnie się wygląda, żółw przy obcych mimo wszystko się trochę stresuje, a kiedy mówisz o tym znajomym z pracy, to mają ten dziwny uśmiech na twarzy. Tutaj zaczną się dywagacje na temat inteligencji żółwi, a przynajmniej mojego. Majek z biegiem czasu (i piszę to naprawdę serio) coraz więcej potrafi pokazać a nawet... wymusić. Oczywiście ma terrarium ze wszystkimi lampkami, zmienianym podłożem, specjalnie skonstruowaną przez mojego tatę kryjówką ale... jemu to nie wystarcza. Codzienny rytuał zaczyna się zapaleniem światła, nagrzewaniem, jedzeniem, a potem stukaniem skorupą o akwarium, które jest nie do zniesienia. Nawet jeśli bym uważała, że zostawienie go w tym idealnym, szklanym środowisku jest dla niego lepsze, to muszę go wypuścić, bo nie przestanie. Najczęściej odwiedza wtedy wszystkie swoje ulubione kąciki w mieszkaniu, a potem gdzieś zasypia na dłużej. Ostatnio upodobał sobie niestety podłogę pod zlewem w łazience. Musicie uwierzyć, że naprawdę staramy się tą łazienkę zamykać, ale wystarczy mała szpara, żeby Majek sam sobie pazurami odsunął drzwi (!!!) na tyle, żeby tam wejść.
Co można znaleźć w torebce....
Podobnie jest latem. Jak tylko wypuścimy Majka z terrarium, biegnie do drzwi wejściowych i tłucze się w nie niemiłosiernie, dopóki nie włożymy go do transportera i nie weźmiemy na trawkę. Ewentualnie rządzę słońca zaspokaja na balkonie, gdzie oczywiście sam potrafi wejść. Nie daj Boże, żeby zauważył, że ktoś ubiera buty w korytarzu. Wtedy to pozornie małe, nierozumne zwierzę próbuje się dosłownie zabić, żeby tylko jak najszybciej dobiec do osoby wychodzącej z domu, stanąć jej na ubieranych butach i patrzeć wysoko w stronę twarzy. Nierzadko jesteśmy w takich sytuacjach gryzieni po nogach. Wyobraźcie sobie, ile razy musieliśmy w pośpiechu zamykać drzwi patrząc, jak gadzina za nami biegnie. 
Ciepła ręka Andrzeja nie jest zła...

Teraz zimą, kiedy rano zostawiamy go w terrarium z jedzeniem, najczęściej po powrocie z pracy znajdujemy przekopane całe podłoże i Majka w najbardziej wysuniętym w stronę drzwi rogu terrarium. Nastroszonego i czekającego na wyjście, z wyciągniętą szyją wypatrującą zapalanego w pokoju światła... i wtedy zaczyna się stukanie. Kiedy już sobie pochodzi i zaśnie, najczęściej bierzemy go do siebie. Kładziemy na klatce piersiowej, otulamy kocykiem i obserwujemy, jak przeciąga się przez sen ten nasz mały złodziej ciepła. To jest chyba jeden z najmilszych sposobów oglądania wieczorem telewizji.